wtorek, 11 stycznia 2011 | By: Mandriell

Top 5 niewypałów filmowych 2010

Niedawno przedstawiałem listę najlepszych według mnie filmów 2010 roku. 
Teraz pokuszę się o połowę krótszą listę największych niewypałów filmowych 2010 roku.

5. „Harry Potter i Insygnia Śmierci”
Pierwsza część ekranizacji ostatniej powieści J.K.Rowling znalazła się w tym zestawieniu z prostego powodu - jest beznadziejną ekranizacją. Mam do filmu takie same zarzuty jakie miałem do „ekranizacji” Eragona. Są tu świetni aktorzy, są też aktorzy młodego pokolenia którzy zdążyli przez poprzednie części cyklu o czarodzieju z blizną na czole wyrobić sobie nazwiska, są świetne efekty specjalne, jest piękny, mroczny i niepokojący świat (nasuwają się nawet skojarzenia do II wojny światowej, holokaustu i Hitlera) ale…. Wszystko dzieje się w takim szybkim tempie przez co miałem nieodparte wrażenie że przesłuchuję audiobooka przewijając rozdziały, zatrzymując się na kilkanaście sekund na wybranych scenach. Przez to nie byłem w stanie utożsamić się z bohaterami(z którymi w powieści tak się zżyłem), wczuć się w ich motywy (tak dobrze mi znane z książki), i szczerze - było mi kompletnie obojętne co z nimi będzie. Jako film HPiIŚ jest całkiem niezły, ale jako ekranizacja - dno. Przez podzielenie 7 części na 2 filmy miałem nadzieję że fajnie to wszystko rozbudują i stworzą niezapomniany klimat, a wszystko poszło w zdecydowanie złym kierunku. Jedyne sceny które ratują film to nieco bardziej rozbudowana scena ze Zgredkiem (bądź co bądź również spierniczona), oraz rysunkowe opowiadanie o Insygniach Śmierci. Mam nadzieję że część II zatrze niemiłe wrażenia po I i gdy obejrzę oba filmy jako jedną całość może zmienię zdanie.

4. „Pogrzebany”
Po tym filmie spodziewałem się wiele dobrego. W końcu miałem w pamięci świetny thriller „Telefon” z Colinem Farrellem w którym to praktycznie cały film główny bohater jest zamknięty w budce telefonicznej. Teraz mogło być jeszcze lepiej, bo główny bohater (grany przez wybranego najseksowniejszym w 2010 roku Ryana Reynoldsa) leży zamknięty… w trumnie. Brzmi przerażająco, prawda? Niestety na tym się kończy. Reynolds udowadnia że poza piękną buźką nie ma nic więcej aktorsko do zaoferowania, jest plastikowy, nudny i kompletnie nieprzekonywujący. Nie pozwolił mi wczuć się w klimat. Niestety, ale okazał się gwoździem do trumny tego filmu. Tak jak Farrell udźwignął swoją rolę w „Telefonie” tak Reynolds uzyskał przeciwny efekt, mimo że kaszlał, płakał, krzyczał i walił w deski trumny ile wlezie. Film który w założeniu miał być ciężki, trudny, zmuszający do myślenia i przerażający okazał się nudny, momentami nawet śmieszny, zawierający kilka dziur logicznych. Gdyby to kto inny zagrał główną rolę film mógłby być taki, jaki miał być w założeniu, bo zarówno pomysł jak i realizacja były świetne.

3. „RED”
Zacznę od tego, że dość dobrze bawiłem się na tym filmie, ale tylko dość dobrze. Może nie złapałem całego tego klimatu, bo nie znam się na komiksach i nie miałem pojęcia o fabule pierwowzoru. Rozczarował mnie Bruce Willis, który absolutnie mnie do tego nie przyzwyczaił. Jasne, można śmiało powiedzieć że wszyscy ważniejsi aktorzy w tym filmie zagrali z delikatną nutką ironii, jakoby śmiejąc się z poprzednich poważnych ról akcji, ale mnie to nie przekonuje. Mój główny zarzut do tego filmu: Ten film nie jest ani specjalnie śmieszny, ani specjalnie sensacyjny. Jakoś nie bawiły mnie „luźne” relacje między bohaterami, nierealne sceny walk i strzelanin. A główna relacja między Willsem a wybranką jego serca - no kurde - co to do ciężkiej cholery miało być? Ja rozumiem że to mogło być specjalnie, i twórcy chcieli przerysować te ckliwe miłosne wątki w filmach sensacyjnych, ale moim zdaniem przesadzili i to nie śmieszy, ale drażni.
Jedyny plus tego filmu to kreacja Johna Malkovicha, który (bądź co bądź balansuje na krawędzi kiczu) świetnie zagrał paranoika, furiata i wariata.
Podsumowując - film przypasuje typowym popcornożercom, wiernym fanom takich aktorów jak Willis, Freeman, Malkovich, Mirren i zapewne fanom komiksów. 

2. „Seks w Wielkim Mieście 2”
Ten sequel w ogóle nie powinien powstać. Już pierwsza filmowa część perypetii 4 wyzwolonych kobiet odbiegała od błyskotliwości i pikanterii serialu, ale to co robi „2” to już mocna przesada. Zacznę od Sarah Jessici Parker, która wygląda jakby na twarzy miała zastygły cement (gdzie ta niezbyt piękna, ale jakże uśmiechnięta i naturalna kobitka z początków serialu?!). Film jest…. Wydumaną bajeczką o wydumanych problemach za wszelką cenę nie chcących dorosnąć niemal 40-latek, które pławią się w luksusach, co scena zmieniają kreacje, i jak to bywa - nie mają kompletnie żadnych obowiązków poza babskimi plotami (do których absolutnie nic nie mam - sam lubię ploty), moczeniu dup w basenach (to też lubię), i frywolnym seksie gdzie i z kim popadnie (to akurat mi nie pasuje). 4 główne (i niegdyś inteligentne) bohaterki są tak głupie ile tylko fabryka mogła im dać, zachowują się jak rozkapryszone, wyszczekane i rozkrzyczane czternastki (no, może piętnastki), a przy tym mają niezły ubaw i tyle nierealnych w prawdziwym życiu sytuacji że poziom absurdu osiąga przesadę już po 15 minutach filmu. Jeśli filmowe perypetie bohaterek mają być wzorem do życia i bycia kobiet, to ja współczuję wszystkim facetom, którzy będą musieli się dostosować do przedstawionego w filmie modelu, dostając w zamian kobiety-lalki których jedynym zadaniem będzie dostawanie, zabawa, i narzekanie na nudną codzienność. Fakt, pod koniec filmu nasze bohaterki dochodzą do wniosku że stały związek, mąż, dzieci to nie najgłupsze rozwiązanie i wszystko kończy się dobrze. Jest to lekki, ogłupiający i kompletnie nic nowego nie wnoszący film. I żeby nie było - nie obrażam fanek filmu/serialu, bo sam serial bardzo lubiłem i film obejrzałem, ale obrazuję co mi się w filmie nie podobało.

1.„Percy Jackson i bogowie Olimpu: Złodziej Pioruna”
Ten film to nieporozumienie, pomyłka i bluźnierstwo na całej linii. Powiem wam co nie co o fabule, i zasypię Was spojlerami, ale tylko dlatego, żeby zniechęcić Was do tego gniota. Dostajemy trójkę bohaterów (czy to nie robi się nudne?) dwójkę nastolatków oraz ich rówieśniczkę. Percy jest pół bogiem, synem ludzkiej kobiety i boga Posejdona, jego przyjaciel jest satyrem a przyjaciółka jest córką Ateny i ziemskiego mężczyzny. Percy jest oskarżony o to, że wykradł samemu Zeusowi Piorun - najsilniejsza broń w świecie, i musi udowodnić, że nie jest złodziejaszkiem.. W tym celu przechodzi przyśpieszone szkolenie, dostaje niby mapę huncwotów i jak na głupawą przygodówkę przystało - jeździ od lokacji do lokacji, zbliża się do Annabeth, poznaje coraz więcej niedorzecznych nowinek na temat mitologii greckiej (nienawidzę USA), przy okazji pokonując mitologiczne bestie i zbliżając się do rozwiązania zagadki skradzionego pioruna. Jednym z ostatnich etapów podróży Percy’ego oraz jego załogi jest podróż do samego Hadesu, do którego wejście znajduje się… tuż pod napisem „HOLLYWOOD”. Żeby było mało, potem Percy musi zdążyć (powtarzam MUSI) na Olimp, żeby zapobiec katastrofie grożącej światu.. w tym celu co robi? Udaje się na szczyt Empire State Building, gdzie można pojechać windą do greckiego wzgórza jakże greckich (władających nienaganną angielszczyzną) bogów. Jednym z bogów jest murzyn
(ahh, to silenie się na to, żeby nie być posądzonym o rasizm) No można skrętu kiszek dostać na takie rewelacje.
Można było zsyłać z niebios pioruny, kiedy okazało się że film jest dubbingowany, i genialne głosy takich aktorów jak Sean Bean, Pierce Brosnan, czy Uma Thurman zostały zastąpione.. Dubbing jest dobry przy animacjach, ale nie w filmach gdzie grają normalni aktorzy! Nie wiem co gorsze - bezbarwny lektor czy komiczny dubbing.. Oczywiście te wielkie nazwiska to tylko przykrywka, żeby film zarobił o te x milionów więcej, bo Ci aktorzy grają mniej więcej tyle co Depp w Parnassusie.. Ok., Brosnan ma większą rolę i jako centaur sprawdza się naprawdę ciekawie. Pozostali aktorzy nie mieli okazji żeby ubarwić ten film, a niestety trójka nastolatków nie była w stanie udźwignąć tak beznadziejnego scenariusza do poziomu „znośnego” 
Percy Jackson to po prostu film który należy omijać jak najszerszym łukiem, nie warto pod żadnym względem, chyba że chcecie się po wkurzać na to jak sprofanowali mitologię grecką, i zmarnować prawie dwie godziny za żenujący teatr pacynek.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Taaak, określenie roli Reynoldsa w "Pogrzebanym" jako słabej bo "kaszlał, płakał, krzyczał i walił w deski trumny ile wlezie." jednoznacznie określa poziom profesjonalizmu i dobrego gustu wyżej podpisanego blogera. Czapki z głów. Nowy krytyk filmowy rodem z Angory nam rośnie :D

Erikssa pisze...

Oj bracie, bracie. Tu mnie zasmuciłeś z dwoma filmami i dobrze wiesz z jakimi. Już od dawna dobrze wiem jak nienawidzisz „Percy Jackson i bogowie Olimpu: Złodziej Pioruna” ale, że dałeś do tego „Harry Potter i Insygnia Śmierci” to normalnie koszmar. Nie chce mi się wierzyć, że nie było gorszego filmu w 2010 roku od Harrego Pottera. No cóż ciekawi jakie będą w 2011 roku. Mam nadzieję, że nie znajdzie się tam film który ja polubię.

Prześlij komentarz