czwartek, 20 grudnia 2012 | By: Mandriell

Archipelag Osobliwości

Najpierw bliska mi osoba pokazała mi okładkę na ekranie mojego laptopa. Poczułem coś jakby przyjemne mrowienie w mojej wygłodniałej wyobraźni. Jakiś czas później ta sama osoba zaprowadziła mnie na dział fantastyki znanej sieci sklepów z książkami, i pokazała mi już nie tylko okładkę, ale całą książkę. Znów to przyjemne mrowienie. Niestety, smoki musiały być cierpliwe. Podobnie jak i ja. Dopiero po kilku miesiącach smoki znalazły drogę do moich drzwi. Prędko odrzuciłem kilka innych czytanych książek, bo w końcu obietnica, że „Tu żyją smoki” zwyciężyła inne, możliwe, że ciekawe opowieści. 

Wyobraźcie sobie, że wszystkie mity, legendy, postaci fikcyjne i baśniowe znajdują się w jednym, olbrzymim świecie. Ten świat nosi nazwę Archipelagu Snów. Jest to miejsce, które współegzystuje z naszym światem, a wydarzenia w naszym mają odzwierciedlenie w Archipelagu i odwrotnie. Owa alternatywna rzeczywistość, o której istnieniu pisywali na przestrzeni wieków rozmaici twórcy dla jednych jest tylko fantastycznym wymysłem, dla innych pełnoprawnym światem, do którego tylko nikt nie wie, jak się dostać. I tu właśnie tkwi błąd. Do Archipelagu Snów mogą dostać się tylko wybrańcy - opiekuni starożytnej księgi „Imaginarium Geographica” - jednym z nich staje się - mimowolnie - niejaki John, młody student Uniwersytetu Oksfordzkiego, który przyjeżdża do Londynu by zbadać tajemniczą śmierć swojego mentora. Na miejscu, wraz z przyszłymi kompanami i przyjaciółmi, zostaje przesłuchany przez miejscową policję, następnie udaje się za namową jednego z nowopoznanych studentów do klubu dostępnego dla grupy wybrańców Oksfordu, mieszczącego się - uwaga - na Baker Street 221B. 
I w tym miejscu zaczyna się całe multum odniesień do literatury, mitologii, postaci historycznych. Z początku owe zabiegi raz za razem wzbudzały we mnie coraz większą irytację. Miałem wrażenie, że autor - mimo przyjemnego, niewymagającego stylu - zamiast wysilić się na coś oryginalnego, non stop zapożycza mniej lub bardziej znane motywy z różnych dzieł różnych twórców i nawet z różnych epok historycznych. Dopiero mniej więcej około setnej strony zorientowałem się, że to, co początkowo brałem za minusy, i co tu dużo mówić - zrzynkę z dokonań literackich wielu autorów i historii, to tak naprawdę niesamowity plus i zabawa pana Jamesa A. Owena z czytelnikiem. No bo trudno aż się nie uśmiechnąć, kiedy nagle grupę przyjaciół na otwartym morzu wita nie kto inny jak kapitan Nemo ze swoim Nautilusem, a jeden z najstarszych mieszkańców to ktoś, kogo my kojarzymy z Noem. Lub gdy dowiadujemy się że dobrze znany Król Artur był bardzo ważną postacią dla Archipelagu Snów. 

„Tu żyją smoki” to lektura wymagająca. Czytelnik, żeby bawić się lepiej, niż po prostu dobrze, musi choć trochę orientować się w mitologii greckiej, być zaznajomionym z ważniejszymi dokonaniami literatury przygodowej i fantastycznej, i dajmy na to, w minimalnym stopniu mieć pojęcie kim jest, dla przykładu Jan Kepler czy Charles Dickens. W związku z tym, moim zdaniem nie jest to lektura dla młodzieży. Co prawda - fabuła jest dość prosta, ale ewentualne niedociągnięcia na tym polu rekompensuje dowcipny język, niezwykle wyraziste postaci, i cała otoczka, jaką udało się autorowi stworzyć. Ciężko mi doszukać się jakichś wad. Jedyną może być nieoczytany czytelnik, który nie wiedząc w którym miejscu Owen puszcza do czytelnika oko, lub zawadiacko się uśmiecha, mówiąc „i co teraz, Sherlocku?” nie poczuje wyjątkowości Imaginarium, Archipelagu Snów, Smoków, oraz… co ważniejsze, głównych bohaterów, obok których po prostu nie można przejść obojętnie.