środa, 18 maja 2011 | By: Mandriell

Wszystko zmienia się...

Jak w tytule notki. I nie będę twierdził, że jest inaczej.
Porzuciłem kilka zbędnych miejsc w sieci na korzyść czasu dla siebie i bardziej pożytecznych rzeczy, które mogę robić zamiast siedzenia tu i tam i przeglądania po raz tysięczny konkretnej bzdury.


Jasne, moje życie w necie nadal kwitnie.
Na fejsie przesiaduje, razem z Majkiem i Zimkiem prowadzimy bloga "Czytaj Książki", gdzie staramy się przekonać ludzi o zaletach czytania. Żeby ruszyć własne (ciągle jeszcze ociężałe) dupsko w tej kwestii, za sprawą koleżanki - Ani, zapisałem się na wortal granice.pl gdzie piszę recenzję.
No dobra, dopiero zaczynam, ale to zmusza mnie do sięgnięcia po książkę codziennie. A nie kiedy mi się zachce. A że ostatnio mi się nie chciało... No.

Staram się dbać o pozostałe blogi, choć muszę przyznać bez bicia, że ostatnio dość mocno dałem ciała przy prowadzeniu Codziennika Fotograficznego. Ale każdej osobie, która wątpi w moje zaangażowanie w tej sprawie - zależy mi, bo lubię to.

Moje tworzenie przybrało też nieco innego wymiaru - zamiast czystych rymów i tekstów raczej rapowanych zacząłem pisać wiersze. Przynajmniej mam wrażenie, że to wiersze. To też lubię. Nadal czuję się i spełniony i zdrowszy na duszy dzięki temu, także wszystko jest w normie :)

Wściekły Blond też przeżywa mały renesans. I bardzo mnie cieszy, że ta pasja nie wygasa, ale nadal płonie tym samym silnym ogniem, jak dawniej. Jakiś czas temu wpadł mi do głowy pomysł zrobienia sobie takiej listy 10 piosenek Eminema, które moim zdaniem są jego najlepszymi utworami. Nie tylko dla moich uszu, ale z absolutnie każdego względu, jaki mi przyjdzie do głowy - wartości lirycznej, przekazu, muzyki, wydarzeń związanych z danym utworem, wpływem na mnie lub innych, przełomowością i czym tam jeszcze.

Po raz 4 w ciągu roku zabieram się za rzucenie palenia. 
Na dzień dzisiejszy nie palę od czwartku od godziny 21:00. 
To daje 5 dni. Wiem, że mało. 
Ale statystyki wykazują, że najgorsze są pierwsze 3 dni. 
Ponoć każdy, kto pali(ł) dużo ma 5 podejść w rzucaniu, z czego przynajmniej 3 kończą się na tym samym - szybkim powrocie do małego dymka. Dlatego też tym razem nie rozgłaszam na prawo i lewo "Ej, słuchajcie, skończyłem z jaraniem" - bo jeśli się znów złamię (a najczęściej się łamię kiedy jestem po dwóch i więcej piwach) to będzie mi cholernie głupio, że byłem na tyle słaby, że przegrałem z kilku centymetrowym zbiorowiskiem syfu. 
Poza tym - uważam, że podchodzenie do rzucania fajek jak do jakiegoś nieprawdopodobnego wyczynu, wielkiej rzeczy stawia mnie na straconej pozycji już na starcie tej drogi. Dlatego też nie robię szumu. (Pomyślicie - aha, niby nie robi szumu, ale na swoim ogólnodostępnym blogu się nad tym rozpisuje. Prawda to, ale nie zamierzam robić reklamy tego posta. A wiem, że tego bloga przegląda bardzo wąskie grono ludzi, tym bardziej, że dawno nic tu nie zamieszczałem)
Dlatego tym razem podchodzę to tego w zupełnie inny sposób. Cytując Men's Health: "Małe kroki - wielkie rezultaty".
No mam nadzieję, że się uda.

Miałem do tej pory 3 fajki "rytualne", reszta to palenie machinalne - bo ktoś wyjął, bo zaproponowałem, by zapalić, bo czekałem na busa lub osobę, z którą się umówiłem w konkretnym miejscu. I widzę już teraz, że najtrudniej jest mi z tymi 3 rytualnymi papierosami.

Pierwszy (ale i najłatwiejszy w skali trudności) - to ten poranny. Kiedy wstaję z łóżka, robię sobie kawę, włączam muzykę i ubrany zazwyczaj w ulubioną koszulę i spodnie, wychodzę na balkon i palę. Te fajki dość łatwo odpuszczam. A bo uczelnia i zwykle wstaję o takiej godzinie, że mam czas na poranny prysznic, ubranie się i muszę wychodzić, albo po prostu jak mam wolne, to wymyślam sobie inne zajęcie - pójść od razu do sklepu po świeże bułki, a to zrobić porządek na biurku, a to pozmywać itp. A wedle badań nad rzucaniem palenia pokusa na dymka jest krótkotrwała - zazwyczaj to 3 minuty.

Drugi (taki średni w skali trudności) - to ten po największym posiłku w ciągu dnia. Jakoś uwielbiam zaraz po konkretnym jedzeniu iść i zapalić. Taki papieros na pełny żołądek zupełnie inaczej smakuje, zapytajcie tych, co palą. Ale i tutaj zastosowałem sobie zamiennik. Kupiłem sobie ostatnio w sklepie 3 paczki cukierków owocowych, coś w stylu nimm2. Za każdym razem po jedzeniu jak mam ochotę na fajkę, wyciągam takiego cukierka i staram się nim delektować najdłużej jak się da. Tym bardziej, że te cukierki mają tendencję do przyklejania się do zębów, czego zdecydowanie nienawidzę. Dlatego też zjedzenie jednego cukierka zajmuje mi około 4-5 minut. I zapominam o fajce. Super sprawa

Trzeci (i ten najtrudniejszy) - to ten wieczorny. Odkąd tylko paliłem, najbardziej lubiłem wychodzenie na balkon czy na dwór i palenie późnym wieczorem lub nocą ostatniego papierosa w ciągu dnia. To było dla mnie takie zamknięcie dnia, poukładanie spraw, przemyślenie wszystkiego i rozplanowanie działań na dzień następny. Dlatego przeważnie nie kończyło się na jednym papierosie, ale na dwóch, trzech. I cholernie mi tego brakuje. 
Gdy przychodzi wieczór co rusz słyszę wredny głos wewnątrz mnie "No dalej, weź no sobie zajaraj. Przecież nikt nie widzi. Poza tym, skoro już nie chcesz palić dzień w dzień, to taki wieczorny papieros nie zaszkodzi". Takie myśli kuszą jak cholera. 
Tyle, że ja uważam siebie za człowieka o silnym charakterze, sprawiedliwego wobec siebie i swoich poczynań. Jak coś spierdolę, to nie będę miał problemu, żeby się do tego przyznać. I wymierzyć sobie karę. A jeśli coś zrobię dobrze, tym lepiej dla mnie i to zadziała jak motywator do kolejnych działań, a że jestem z natury strategiem, to i myślę przyszłościowo. 
Dlatego też nie pozwalam sobie na "tego ostatniego", a zamiast tego postanowiłem właśnie od zeszłego piątku (tyle, że faktycznie zacząłem w niedzielę wieczorem, wcześniej przez niemal 9 dni robiłem sobie takie małe rozgrzewki dla mięśni na taki wysiłek, do jakiego zmuszam swój organizm od niedzieli) ostro ćwiczyć. 
Kupiłem majowego MH, a tam jest zajebisty, ale i cholernie wymagający 6 tygodniowy program "100 pompek". Do tego poczułem straszną tęsknotę za swoim niegdysiejszym 6-pakiem. Dlatego też od niedzieli codziennie robię według programu pompki i po 50 brzuszków. Właśnie zamiast tej wieczornej fajki. Jedynym efektem ubocznym będzie lepsza sylwetka. Lubię to.

Wiem, że kompletne odstawienie fajek wyjdzie mi na dobre pod każdym względem. Wolę odstawić teraz, niż kiedyś powiedzieć swoim dzieciom - "słuchajcie, Wasz tatuś jest chory i musi od Was wcześniej odejść, bo palił przez 20 lat." A ja za bardzo kocham życie, by odchodzić.

Nie oczekuję oklasków, bo na razie nie ma czego oklaskiwać. 
W każdym razie chciałem się jasno wyrazić, że dużo się zmienia i z tego co widzę - są to same zmiany na lepsze. 
I tak, na pewno Sylwia ma na mnie olbrzymi wpływ. (mimo, że na moje pytanie o palenie odpowiedziała "Lubisz - pal. Nie lubisz - nie pal." Poza tym, nie chodzi mi tylko o stosunek do palenia, ale o całą resztę) I nie mówię tu o jakimś wpływie w sensie rozmów, perswazji czy czegoś innego. Nie. Po prostu Sylwia wyzwala we mnie takie coś, co sprawia, że chcę być lepszy. Jeśli nie tylko dla siebie, to i dla niej. I nie, nie zmienię się - jestem zbyt zajebisty na to. 
Po prostu nie boję się wprowadzać małych zmian w swojej codzienności. Zmian na lepsze.
I powtórzę - To Sylwia. A może uczucie, które nas łączy? A może jedno i drugie?
Nazwijcie to jak chcecie. Mnie się to podoba.

2 komentarze:

Mike pisze...

Trzymam kciuki, chociaż nie wiedziałem, że znowu wróciłeś do palenia w tak zwanym międzyczasie! ;)

No a co do Codziennika, w Twoje zaangażowanie można było zwątpić przez tych kilka fot zastępczych pod rząd, ale jeśli piszesz, że Ci zależy, to wierzę, że rzeczywiście tak jest. :)

Linteath pisze...

Ejjj! jak Hejzel kiedyś powie, że zje na mieście, to zrobię sobie to jadło ;) Wygląda wyrąbiście. Cholera...aż mi się przypomniało jak wciągaliśmy samo pikantne żarcie u nas :D

p.s. musi być koniecznie 14 listków? ;>

Prześlij komentarz