Dean Koontz to autor, z którym mam niemały
problem. Do tej pory przeczytałem cztery jego książki, z czego dwie
(„Przepowiednia” i „Dobry zabójca”) uważam za naprawdę dobre. Jedna („Trzynastu
apostołów”) w moim odczuciu była kompletną stratą czasu. Dziś, po niemalże
tygodniu czytania zamknąłem ostatnią stronę „Maski”, którą postawię w środku,
między tymi dobrymi i tym fatalnym tworem amerykańskiego pisarza. Do tej pory
nie wiem jednak, czy dawać autorowi kolejne szanse, czy jednak poszukać innych
dostawców rozrywki.
Historia opisana w
książce jest dość typowym horrorem z duchami w roli głównej. Typowa dla
dzisiejszego odbiorcy, ponieważ należy pamiętać o tym, że w USA książka wydana
została bodajże w 1981 roku, co na tamte czasy wcale nie musiało być wtórne ani
przewidywalne. Poznajemy poukładane, młode, pełne życia i zapału małżeństwo -
Carol i Paula. Do pełni szczęścia brakuje im jednak dziecka, którego w normalny
sposób począć nie mogą. Nie mogą, ponieważ Carol w przeszłości nie była tak
poukładana, a jej błędy życiowe spowodowały bezpłodność. Dlatego też parę
poznajemy, gdy odbywają rozmowę kwalifikacyjną z osobą odpowiedzialną za
rozpatrywanie wniosków o adopcję.
W równoleglej linii
czasowej poznajemy siedemdziesięcioletnią doktor, Grace Mitowski, przybraną
matkę Carol. Kobieta jest twardo stąpającą po ziemi osobą, wierzącą w to, co
można dotknąć, zobaczyć, udowodnić nauką. Przyjdzie jej jednak przewartościować
pogląd na otaczający świat.
I jak to w
większości opowieści grozy bywa, w pewnym momencie zaczyna dziać się coś
niebywałego... Któregoś dnia Carol potrąca nastoletnią dziewczynę, która, jak
się okazuje, cierpi na amnezję.
Książkę czyta się
dość szybko, nie natrafiłem na zbędne, czy przydługie opisy, które mogłyby mnie
ewentualnie znużyć, co jest plusem „Maski”. Dlaczego jednak uważam, że książka
jest przeciętna? Otóż, dość mocno przeszkadzają tu opisy seksu, które są w
większości... po prostu śmieszne i każą kojarzyć się z patosem rodem z filmów
Bollywood. Kolejny, ważniejszy nawet minus, to dość płascy bohaterowie, jedynie
Paul jakoś się broni i nie jest do bólu jednowymiarowy, ale niestety w książce
jest go zdecydowanie za mało. Natomiast największa wada to dla mnie walka, jaką
musi stoczyć budząca sympatię Grace Mitowski. Jest mocno przesadzona, naciągana
i, niestety, budząca uśmiech politowania, a to chyba nie było zamierzeniem
autora. Tyle, jeśli chodzi o minusy.
Bardzo podobało mi
się zakończenie, w którym napięcie jest w bardzo sprawny sposób budowane.
Czujemy, co niebawem się wydarzy, niczego jednak nie możemy być pewni.
Dodatkowym atutem
jest ostatnia scena, zostawiająca czytelnika w niedopowiedzianej sytuacji,
otwarta.
Podsumowując,
„Maska” to tylko przeciętna książka, jednak bardzo sprawnie napisana. Wciąga
czytelnika od pierwszej do ostatniej sceny, zostawia go z miłym odczuciem na
końcu, jednak nie brakuje jej wad, które miejscami śmieszą, a fabuła w pewnych
momentach dla dzisiejszego odbiorcy jest przewidywalna i wtórna. Jeśli jednak
macie wolny wieczór, sympatyzujecie z Deanem Koontzem, lub po prostu lubicie
historie z dreszczykiem, powinniście się całkiem dobrze bawić.